
Początek wojny celnej – kiedy i kto pierwszy strzelił?
Materiał ten nagrywam 8 kwietnia, więc proszę, byście brali poprawkę na wszystkie informacje zawarte w tym filmie.
Spodziewam się, że dalszy rozwój wydarzeń będzie równie dynamiczny, a konsekwencje trudno dziś przewidzieć. Tymczasem proponuję na początek kilka faktów z ostatnich dni.
Otóż z dniem 9 kwietnia mają wejść w życie nowe taryfy celne na towary importowane do Stanów Zjednoczonych.
Pakiet minimum obejmuje podstawowe 10% cło na cały import, ze znacznie wyższymi cłami dla kluczowych partnerów handlowych.
Krajem, który został objęty jedną z największych stawek celnych w wysokości aż 34% są Chiny, czyli kraj, który nadal stanowi największe zaplecze produkcyjne iPhonów.
Dodajmy, że kraj ten już wcześniej był objęty 20% stawką, co oznacza łączną opłatę na poziomie 54%. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
Chińskie ministerstwo finansów ogłosiło wprowadzenie od 10 kwietnia również trzydziesto cztero procentowych ceł lustrzanych na wszystkie towary pochodzące z USA.
Co więcej, Pekin dodał 16 amerykańskich firm do swojej listy kontroli eksportu, a także nałożył ograniczenia na eksport metali ziem rzadkich do Stanów Zjednoczonych.
Podkreślę, że mówimy tu o zaledwie jednym wątku.
Tego typu wątków będzie adekwatnie więcej, w zależności od tego, jak rozbudowana jest siatka wzajemnych powiązań w ramach obecnego światowego systemu handlowego, który może reagować w różne strony.
Część krajów może zaakceptować nowe taryfy celne, a inne zdecydują się opuścić rynek amerykański.
Może to jednak prowadzić do długoterminowych, globalnych konsekwencji oraz przeorientowania się stosunków pomiędzy państwami na całym świecie.
Główną motywacją Stanów Zjednoczonych jest całkowita przebudowa podstaw amerykańskiej gospodarki.
Celem tych działań jest przywrócenie życia upadającym sektorom przemysłowym, zgodnie ze słynnym już hasłem nawołującym do uczynienia Ameryki ponownie wielką.
Tu więc rodzi się pytanie, jakie konsekwencje — głównie cenowe — niesie to dla polskiego konsumenta.
Mówimy tu o osobie kupującej amerykańsko-chińską elektronikę, na przykład iPhone’a, który stanowi symboliczny przykład — choć z pewnością nie chodzi o symboliczne kwoty, jakie są stawką w tej grze.
Mówimy tu o prognozowanych wzrostach cen o 30 do nawet 40 procent gdyby w tym wypadku Apple chciało przerzucić cały koszt na konsumenta.
Apple pod presją: akcjonariusze, produkcja i ceny
Jak już wspomniałem, większość, bo 90% iPhone'ów jest nadal produkowana w Chinach, które to zostały obciążone nową taryfą.
Trzymając się przykładu Apple i ich flagowego produktu jakim, jest iPhone, stanowi to potężne wyzwanie dla marki, bowiem sytuacja ta zmuszałaby ich do podjęcia trudnej decyzji.
Ponieść te dodatkowe koszty czy przynajmniej częściowo przerzucić je na klientów? Biorąc pod uwagę zobowiązania wobec akcjonariuszy, odpowiedź wydaje się prosta.
iPhony, a dalej iPady oraz Apple Watch, zajmują najistotniejszy wolumen sprzedaży.
Oznacza to największy udział w łącznych przychodach, z których zysk za ubiegły rok szacuje się na 184 miliardy dolarów.
Sprawy również nie ułatwia to, że rynek zareagował nerwowo i w mionym tygodniu po ogłoszeniu nowych ceł akcje spółki spadły o 7,5%, osiągając najgorszy wynik od marca 2020 r.
Szacuje się, że Apple sprzedaje ponad 220 milionów iPhone'ów rocznie; jego największe rynki to kolejno Stany Zjednoczone, Chiny oraz Europa.
Ubiegłoroczny podstawowy model, czyli iPhone 16 debiutował z kwotą 799 dolarów, co w Polsce przełożyło się na 3999 złotych.
Jeśli Apple będzie w stanie przerzucić tę kwotę na konsumentów, koszt podstawowego iPhone'a mógłby wzrosnąć aż o 43%.
Według obliczeń opartych na prognozach analityków z Rosenblatt Securities, jego cena mogłaby wtedy sięgnąć nawet 1142 dolarów.
To zaś w Polskich warunkach przy uwzględnieniu obecnego kursu dolara i obowiązujących podatków przełożyłoby się na kwotę około 5600 złotych.
Gdy pójdziemy o dwa kroki dalej i skupimy się od razu na najdroższym wariancie 16 Pro Max z 1 TB pamięci w zestawie, to aktualnie kosztuje on 1599 dolarów.
W Polsce przekłada się to na cenę wynoszącą 8299 złotych w oficjalnym sklepie.
Według prognoz analityków w aktualnie panujących warunkach najdroższy iPhone z oferty mógłby dobić do kwoty 2300 dolarów, co w Polskich warunkach zbliża nas do około 11 tysięcy złotych.
Gdy zaś spojrzymy na cenę najtańszego obecnie iPhone’a 16e wycenionego na 599 dolarów, to zobaczymy, że telefon ten po podwyżce osiągnąłby kwotę 856 dolarów.
Zamiast więc 2999 złotych, mielibyśmy około 4300 złotych.
Presja wywierana na amerykańskie firmy, by docelowo wróciły swoją produkcję do USA, trwa dłużej — już podczas pierwszej kadencji prezydenta Trumpa nakładano cła na import m.in. chińskich produktów.
Wówczas Tim Cook negocjował warunki, by zapewnić firmie zwolnienia od ceł na wybrane produkty.
Apple ostatecznie otrzymało wówczas zwolnienia z chińskich taryf.
W 2018 roku, gigant podjął działania mające na celu dywersyfikację poza Chiny i zaczęto przenosić większą część produkcji iPadów i AirPodsów do Wietnamu, a iPhone'ów do Indii.
Gra pozorów czy gra o wszystko? Tim Cook i Biały Dom
Nie jest zatem przypadkiem to, że to właśnie Tim Cook pojawia się na tegorocznej inauguracji prezydenckiej w towarzystwie osób najbliżej stojących przy Donaldzie Trumpie.
Jako ciekawostkę warto dodać, że Tim Cook, podobnie jak wielu innych przedstawicieli firm technologicznych w USA, deklarował przeciwne poglądy polityczne do tych, które reprezentuje obecny prezydent USA.
Cook posunął się nawet do wsparcia pozwu wniesionego przez stan Waszyngton przeciwko Trumpowi.
Twierdził, że działania ówczesnego prezydenta znacząco utrudniają funkcjonowanie branży, uniemożliwiając jej zatrudnianie wykwalifikowanych imigrantów.
Tymczasem ten sam Tim Cook pojawia się wśród oficjeli oraz możnych tego świata w trakcie zaprzysiężenia Donalda Trumpa.
Z doświadczenia wie, że niekiedy nawet jedna decyzja administracji prezydenta może nieść za sobą gigantyczne konsekwencje finansowe, a w tym wypadku chodzi o widmo podniesienia taryf celnych.
Dotąd największym wyzwaniem okazała się kadencja Bidena, kiedy to Apple stanęło w obliczu największej presji regulacyjnej.
Firma była oskarżana o praktyki monopolistyczne, m.in. w kontekście aplikacji pochodzących wyłącznie z App Store.
Sytuacja ta ujawnia przed nami bolesną prawdę, zresztą nie pierwszy raz, że światem rządzi pieniądz i na tym opierają się główne zasady gry.
Nawet jeśli ideowo nie jest ci po drodze z Trumpem, to i tak będziesz budować z nim długoletnie relacje i spotykać się z nim prywatnie.
Będziesz oprowadzać go po fabryce komputerów Apple w Teksasie, a na koniec weźmiesz udział w ceremonii w Waszyngtonie, przeznaczając przy okazji milion dolarów na sfinansowanie tego wydarzenia.
Dzięki temu zapewniasz sobie dostęp do rychłego spotkania z prezydentem w Gabinecie Owalnym, aby przekonywać go o konieczności zwolnienia z ceł na różnego rodzaju komponenty pochodzące z Chin.
Przy okazji deklarujesz, że Apple zainwestuje 500 miliardów dolarów w Stanach Zjednoczonych w ciągu najbliższych czterech lat.
Zresztą strategia ta jest powszechna w branży technologicznej.
Najlepszy przykład stanowi Elon Musk, niegdyś demokratyczny darczyńca, który w 2024 roku przekazał ponad 250 milionów dolarów na kampanię Trumpa.
W tego typu poczynaniach dyrektorzy generalni największych firm technologicznych, stanowiący elitę ekonomiczną, są jednomyślni, przedstawiając swoje działania jako pragmatyczne, a nie ideologiczne.
W ten sposób wspierają system w pełni zalegalizowanej korupcji.
Globalne rozgrywki, lokalne konsekwencje
Aktualnie Apple nie zajęło jeszcze oficjalnego stanowiska w sprawie podwyżek ceł i czy może już dzisiaj powołać się na gwarancje prezydenta.
Na ten moment można założyć, że marka ma przed sobą nie lada wyzwania.
Dotyczą one nie tylko niezadowolonych akcjonariuszy, ciągłych problemów produkcyjnych i wyzwań politycznych, ale także groźby istotnego wzrostu cen produkcji.
Przypomnijmy, że firma obecnie boryka się z 20-procentowymi cłami na produkty importowane z Chin, co po skumulowaniu z obecną taryfą dałoby opłatę w wysokości 54%.
Wyzwaniem jest także bardzo prawdopodobna stagnacja popytu. Sprzedaż iPhone'ów na głównych rynkach firmy jest zdecydowanie niższa od oczekiwanych.
W dużej mierze winę ponosi ogłaszany w ubiegłym roku pakiet funkcji w ramach Apple Intelligence.
W obecnej formie nie stanowi wystarczająco przekonującego powodu, aby zmotywować klientów do zakupu najnowszych modeli.
Nie wspominając o tym, że główny rywal w postaci Samsunga mógłby w niedalekiej przyszłości zdobyć istotną przewagę, ponieważ ma niższe cła niż Chiny.
Prawdopodobne wydają się być negocjacje pomiędzy Apple, Chinami, a Białym Domem - w końcu w stawce są losy, było nie było, amerykańskiej ikony.
Poza tym niektórzy eksperci ds. handlu uważają, że ogłoszenie taryf celnych stanowi punkt wyjścia do negocjacji w sprawie ich obniżenia.
Analityk kapitałowy Angelo Zino, twierdzi, że firma będzie miała trudności z przerzuceniem więcej niż 5% do maksymalnie 10% kosztów na konsumentów. Cytuję:
„Oczekujemy, że Apple wstrzyma się z wszelkimi większymi podwyżkami cen telefonów do tej jesieni, kiedy to ma zostać wprowadzony na rynek iPhone 17, ponieważ zwykle tak radzi sobie z planowanymi podwyżkami cen”.
Szacuje się, że nawet jeśli kolejna część produkcji zostałaby przeniesiona do Wietnamu i Indii, to i tak większość iPhone'ów nadal będzie produkowana w Chinach.
Poza tym, kraje te również nie zostały oszczędzone przez cła, przy czym Wietnam otrzymał podatek w wysokości 46%, a Indie 26%.
Zdaniem Neila Shaha współzałożyciela Counterpoint Research, Apple musiałoby podnieść ceny średnio o conajmniej 30%, aby zrównoważyć cła importowe.
Niektórzy ekonomiści uważają też, że cła mogą wzmocnić wartość dolara względem innych walut, co również może mieć wpływ na końcową cenę produktu zagranicą.
Ceny, które mówią wszystko – mit taniego iPhone’a
Stany Zjednoczone od dawna odgrywają kluczową rolę w globalnej gospodarce technologicznej, zwłaszcza w kontekście produktów Apple.
iPhone, projektowany w Kalifornii, a montowany za granicą, zazwyczaj był najtańszy właśnie na amerykańskim rynku.
Jednak w obliczu nowych, zdecydowanych ceł importowych, era przystępnych cen iPhone’ów w USA może dobiegać końca.
Dla kontrastu, w krajach takich jak Indie czy Brazylia konsumenci często muszą zapłacić setki dolarów więcej za ten sam model – ze względu na lokalne podatki, opłaty celne oraz różnice kursowe.
Nie inaczej bywało często w przypadku Polski.
Osobiście najbliżej mi do stwierdzenia, że ogłoszenie taryf celnych stanowi punkt wyjścia do dalszych negocjacji.
Początkowo opartych o strategię dominacji, która ma przerodzić się z powrotem w dotychczasową kooperację, ale już na zupełnie nowych warunkach.
To na pewno skończy się zauważalnymi podwyżkami cen elektroniki, natomiast jestem mimo wszystko sceptyczny, że byłyby to wzrosty sięgające aż 30, czy nawet 40 procent ceny pierwotnej produktów.
Nie uwierzę w to, że w konsekwencji tego co aktualnie dzieje się w kuluarach przywita nas we wrześniu iPhone 17 za blisko 6 tysięcy złotych.
Mam nadzieję, że to zaplanowane pobrzękiwanie szabelką ze strony Stanów Zjednoczonych, mające na celu przywrócenie większej niezależności gospodarczej na arenie międzynarodowej.
Chodzi o to, by największe amerykańskie firmy produkowały i zatrudniały głównie w Stanach, ponieważ w teorii jest to dobry pomysł, aby jak najwięcej pieniędzy pozostawało w kraju.
I wszystko to w myśl naczelnej zasady żądaj więcej, niż spodziewasz się dostać.
Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was tym tematem, ale nie ukrywam, że chciałem go z czystej ciekawości chociaż odrobinę zgłębić i sprowokować was do dyskusji.
Jeśli zostalliście ze mną do końca, to koniecznie podzielcie się swoim zdaniem w sekcji komentarzy. Jestem ciekaw waszych dotychczasowych spostrzeżeń i wniosków w tym temacie.
Tymczasem dziękuje za wasz czas i uwagę. Do zobaczenia już wkrótce przy okazji moich wrażeń związanych z Xiaomi 15 Ultra, w towarzystwie którego spędziłem ostatnie dwa tygodnie.
*Zapomniałem podkreślić jeszcze jedną ważną rzecz, która mogła dostateczne nie wybrzmieć w filmie.
Dlaczego ceny produktów Apple mogą wzrosnąć w Polsce skoro smartfony te po wyprodukowaniu w Chinach, czy innych krajach azjatyckich nie będą przewożone w całości do USA.
Abstrahując od ceł odwetowych (aktualnie Komisja Europejska proponuje 25%), Apple wycenia swoje produkty w USA, który stanowi najważniejszy rynek, więc jeśli tam iPhone zdrożeje, to zdrożeje wszędzie z przewalutowaniem.
Tak samo koszt komponentów, czy samej produkcji marka ponosi w związku z Chinami, więc to też wpływa na cenę globalną produktu.
Marża dla Apple w tym roku będzie mniejsza, ale i tak część kosztów przerzucą na klientów. Pytanie tylko jakie warunki wynegocjują z rządem USA i na jakie podwyżki musimy się przygotować…