
CMF – budżet z ambicjami
Kojarzycie ten smartfon z migającymi diodami led na obudowie? To firma Nothing.
Niespełna rok temu Nothing stworzyło swoją tzw. submarkę CMF, której głównym przeznaczeniem jest rynek budżetowych urządzeń. Produktem, który ową submarkę miał rozsławić był CMF Phone 1.
Przy okazji jego recenzji powiedziałem, że wprawdzie nie udało się tu uniknąć pewnych kompromisów.
Mamy jednak wreszcie producenta, który ma realną szansę wylansować modę na budżetową elektronikę — tworzoną z pasją i pomysłem.
I cóż. Będę z Wami zupełnie szczery. Dla mnie ocena CMF Phone 2 Pro nie jest wcale taka łatwa jak początkowo sądziłem.
Doszedłem do wniosku, że chyba nie umiem do końca podzielić tych jednoznacznie pozytywnych opinii na temat kolejnej generacji tego smartfona. Zatem do wniosków.
Są tu rzeczy, które nadal sobie cenię. Cieszę się, że marka ta nie tworzy kolejnych klonów urządzeń, które są już na rynku.
Nie boi się podejmować ryzyka, eksperymentuje z formą, a nawet wdaje się w romans z rzeczami, które część z nas może kojarzyć z dalekiej przeszłości - za to ma mój szacunek.
Natomiast oferta tego producenta staje się coraz mniej czytelna.
W telefonach od Nothing zaczynam się już gubić i widzę, że to samo zaraz spotka markę CMF, pomimo, że w obu przypadkach producent posługuje się w teorii prostym nazewnictwem.
Pro czy tylko z nazwy?
Nie rozumiem po co mając pierwszy smartfon CMF Phone 1, ktoś nagle wpada na pomysł, że jego bezpośredni następca będzie opatrzony nazwą CMF Phone 2 Pro.
To po pierwsze sugeruje, że istnieje również model 2 bez dopisku Pro.
Nazwa Pro, jak sądzę, odnosi się najpewniej do szerszego zakresu ogniskowych w ramach aż trzech aparatów, co w tym budżecie jest sytuacją rzeczywiście rzadko spotykaną.
Być może to po prostu podpinanie się pod trend, według którego każdy smartfon — bez względu na cenę — musi być Pro, Ultra albo mieć funkcje AI.
W tym przypadku jednak nazwa Pro wydaje się bardziej wyrazem dużej wiary w swój produkt.
Kiedy przypomnę sobie moje ostatnie doświadczenia z Poco F7 Ultra czy Poco X7 Pro, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że dopiski Ultra i Pro nie były tam na wyrost.
Co więcej, producenci tych modeli udowodnili, że za takie przydomki nie trzeba wcale dużo płacić.
Czy zatem to Pro w nazwie przekłada się tutaj na jakąś realną wartość? Do tego jeszcze wrócimy, ale najpierw zobaczmy co zmieniło się z zewnątrz.
Design z duszą, ale z ograniczeniami
Z całą pewnością zachował się tu ten duch pierwszej generacji. Nadal uświadczymy te widoczne śrubki, do tego połączenie różnych materiałów i wykończeń.
Gama kolorystyczna jest niemal taka sama, ale od teraz zamiast koloru granatowego, jest oferowana wersja biała, którą mam w rękach.
To nie jest wygląd, który próbuje godzić gusta wszystkich, a raczej jest odpowiedzią na poczucie estetyki konkretnej grupy ludzi.
Ja na pewno do tej się zaliczam i nadal uważam, że wygląd ten jest interesujący.
Ponownie w prawym dolnym rogu znajdziemy wkręt dociskowy, który w poprzedniej wersji umożliwiał użycie dodatkowych akcesoriów w postaci smyczki, czy podstawki.
W tym roku jest to już tylko smyczka, zaś oferta pozostałych akcesoriów zdaje się być skrojona tylko pod nowy model, więc jeśli kupiłeś coś do poprzednika, to tutaj nie będzie pasować.
Przyznacie, że trudno potraktować to jako zaletę. Z kolei odkręcenie wszystkich pozostałych śrubek sprawi, że będziemy mogli w razie potrzeby wymienić tylną pokrywę.
Jako, że sam producent udostępnia swoje projekty 3D, to można taką obudowę zrobić samodzielnie, albo tak jak w przypadku poprzednika, kupić je dosłownie za kilka złotych na Aliexpress.
Fajna sprawa, kiedy chcecie szybko i niemal bezkosztowo przywrócić dawną świetność tej części obudowy.
Nowością jest także możliwość mocowana dwóch dostępnych w osobnej sprzedaży obiektywów, a konkretnie jest to obiektyw makro oraz tzw. rybie oko.
I cóż. Ten dodatek zainteresuje raczej bardzo wąskie grono odbiorców, dla mnie jest to wręcz pewnego rodzaju przeżytek, po który marka niepotrzebnie sięga.
Z kolei kupowanie dodatkowych akcesoriów, które cmf wycenia niestety drogo, kłóci się z ideą budżetowego telefonu.
Gdyby chociaż jedna z tych rzeczy była na zachętę dodana w zestawie, to może miałbym do tego inny stosunek.
Duży format, ale lekki styl
Sam telefon jest lekki i nadspodziewanie smukły, kiedy przypomnimy sobie pojemność obecnego tu ogniwa wynosząca 5000 mAh.
Obudowa w całości jest wykonana z tworzyw sztucznych - wszystkie elementy są matowe.
Całość robi dobre wrażenie i kontakt z tym sprzętem nie nasuwa skojarzeń o tym, że był tani, więc musi być tanio.
Natomiast muszę powiedzieć to co czuję i co część z Was ma ochotę napisać w komentarzu, a mianowicie, dlaczego znowu taka patelnia.
Wiadomo, realia rynku są takie, że zakup części sprzyja cenowo tym najbardziej popularnym rozmiarom urządzeń i nikt nie będzie z tego powodu dokładać do interesu.
Innymi słowy, żeby ten telefon mógł tyle kosztować, musi być duży i basta. Choć podzielam opinię tych, którzy chcieliby zobaczyć w tym miejscu coś nieco bardziej kompaktowego.
Na otarcie łez należy dodać, że producent nie zrezygnował z tacki Dual SIM, która również przewiduje jedno miejsce na kartę micro SD.
Tym razem, co warto podkreślić, urządzenie obsługuje technologię NFC, która przy okazji poprzednika wywołała sporo niezadowolenia.
No i również obudowa ta spełnia normę ochrony IP54, co oznacza, że urządzenie jest pyłoszczelne i powinno znieść dzielnie kontakt z lekkim deszczem.
Byłbym zapomniał. Jest tu jeszcze jedna rzecz. Producent nazywa to Space. Jest to nic innego jak po prostu dodatkowy przycisk znajdujący się z boku urządzenia.
Kiedy naciśniemy go raz, to uchwycimy zawartość na ekranie, zaś długie naciśnięcie sprawi, że nagramy swój głos w celu tworzenia notatki.
Nie jest to rzecz, z której ja chętnie korzystam i ubolewam nad tym, że nie można przypisać mu dowolnie innej funkcji.
Szkoda również, że nie odróżnia go żadna faktura, przez co łatwo pomylić go z przyciskiem wybudzania.
Ekran i multimedia – jak na budżet, nieźle
Wiele zachwytów koncentruje się w temacie ekranu. Ten, jak wspomniałem, nie należy do najmniejszych. Jest to rzecz jasna amoled o przekątnej 6,7 cala obsługujący odświeżanie 120Hz.
Nie odznacza się on dużą rozdzielczością, ale trzeba oddać, że obsługuje standard HDR10+ oraz 10-bitowe przetwarzanie kolorów, co w tym budżecie nie jest już taką oczywistością.
Na uwagę zasługuje również deklarowana szczytowa jasność, która — choć daleka od wartości spotykanych w droższych urządzeniach — nadal robi wrażenie w tej klasie cenowej.
Ekran ten uznałbym za dostatecznie jasny w warunkach dziennego światła, kiedy korzystamy z telefonu na zewnątrz.
Mam wrażenie, że ta jasność szczytowa jest stosunkowo krótko utrzymywana, zaś opcje wyświetlacza nie przewidują użycia dodatkowych funkcji.
Mamy do dyspozycji funkcję always on display oraz dobrze działający czytnik linii papilarnych.
Ekran cechuje się wysoką częstotliwością przyciemniania, a esteci powinni być zadowoleni — ramki biegnące dookoła wyświetlacza wydają się symetryczne.
Do tego producent wyposaża nas w fabrycznie naklejoną folię ochronną.
Jeśli zastanawialiście się, gdzie producent poszukał największych oszczędności, to musicie wiedzieć, że te manifestuje najbardziej głośnik monofoniczny oraz reakcje wibracyjne.
Nothing OS – lekki, czysty, prawie Pixel
To co zaś w mojej opinii jest największą siłą zarówno tego modelu, jak i jego poprzednika, to nakładka systemowa.
Smartfon fabrycznie ma zainstalowanego Androida 15 oraz nakładkę Nothing OS 3.2.
Co ważne, nie wydaje się ona być sztucznie zubożona względem tego, co oferują droższe modele smartfonów od Nothing.
Sama nakładka nie zajmuje zbyt wiele miejsca, a co za tym idzie — nie oferuje nadmiaru funkcji.
Jest właściwie maksymalnie uproszczona i czuć tu przede wszystkim wyzierającego zewsząd Androida niemal w czystej postaci. Najlepiej widać to, gdy przewertujemy tę skromną listę ustawień systemowych.
Całość skupia się głównie na warstwie wizualnej w postaci płynnych animacji, pakietu ikon, czy równie charakterystycznych widgetów.
Nie ma tego zbyt wiele i przez to całościowo nie jest to zbyt przytłaczające, szczególnie, że producent nie częstuje nas tu zaszytymi w nakładkę reklamami, czy nadmiarem preinstalowanych aplikacji.
Poza tym zawsze możemy skorzystać z domyślnego wyglądu dla Androida - zresztą widok szuflady aplikacji nie jest objęty pakietem wizualnych zmian od Nothing.
Szkoda tylko, że wciąż istnieje tu problem polskich znaków, które w wybranych obszarach interfejsu nie nadążają za natywną czcionką i bazują na tej domyślnej dla Androida.
Ciekawostką jest to, że w ramach funkcji eksperymentalnych możemy znaleść tu, uwaga, obsługę dla airpodsów.
Nowością jest tzw. Essential Key — miejsce, w którym przechwytujemy treści, inspiracje i myśli.
System automatycznie organizuje i kataloguje całą zawartość, tworząc na tej podstawie spersonalizowane sugestie, podsumowania oraz punkty działania.
Wszystko rzecz jasna przy asyście AI. Jest tu także pełna integracja z asystentem Gemini, czy choćby Chatem GPT, którego możemy ustawić sobie jako gotowy widget.
Jest też zakreśl by wyszukać - także wszystkie podstawowe narzędzia ai są w naszym zasięgu.
Jestem gotów stwierdzić, że to jedna z najlepszych nakładek systemowych w tym budżecie.
Do tej pory mogliśmy ubolewać nad tym, że Google nie interesuje się tym segmentem cenowym i nie oferuje nam naprawdę budżetowego Pixela, ale Nothing stanowi w tym wypadku ciekawą alternatywę.
Aparaty i wydajność – trochę Pro, trochę nie
Pod względem wydajności nie ma tu gigantycznych ulepszeń. Producent wyposaża nas w procesor, którego wyniki odpowiadają flagowym jednostkom sprzed 5 lat.
Do tego ponownie mamy tu 8 GB RAMu i standard UFS 2.2.
To sygnał, że telefon jest przeznaczony do wykonywania prostych czynności i należy mieć wiarę w to, że zestaw ten podoła następnym trzem dużym aktualizacjom systemu, do których deklaruje się producent.
Sami więc przyznacie, że opatrywanie tego telefonu przydomkiem Pro jest jednak trochę na wyrost.
Chyba zgodzimy się co do tego, że gdyby CMF Phone 2 Pro oferował łatwo wymienialne baterie w ramach zdejmowanej obudowy, to jego notowania by zdecydowanie wzrosły.
Tymczasem wciąż potencjał ten nie jest wykorzystany, zaś sama bateria w moim przypadku pozwoliła na stabilne dwa dni pracy, co mogę akurat ocenić wysoko.
Znajdziemy tu funkcje związane z dbaniem o baterię, jak ograniczenie ładowania do 90% lub ładowanie według harmonogramu.
Możemy także ograniczyć łączność sieciową, czy zastosować inne funkcje oszczędzania baterii podczas snu.
Moc ładowania to 33 waty, więc jest to wartość przeciętna, ale myślę, że dla większości wystarczająca.
Tak jak wspomniałem, jedyna rzecz, która mogłaby sugerować jakkolwiek, że ten przydomek pro został tu słusznie użyty, to kompletny zestaw aparatów.
W poprzedniku mieliśmy właściwie jeden aparat główny i osobny czujnik głębi, który wspomaga tryb portretowy dla uzyskania efektu płytszej głębi ostrości.
Aktualnie mamy tu jednostkę ultraszerokokątną, jednostkę główną, oraz jednostkę z teleobiektywem, choć ten oferuje dwukrotne powiększenie optyczne.
To zaś oznacza, że każde powiększenie będzie tu bazować nie na kadrowaniu z jednostki głównej, tylko z teleobiektywu, dlatego ten obsługuje rozdzielczość 50 Mpix - podobnie zresztą, jak aparat główny.
Gdyby to ode mnie zależało, wolałbym zostać przy dwóch aparatach.
Jednostka główna mogłaby wtedy umożliwiać trzykrotne, a nawet pięciokrotne zbliżenie cyfrowe w dobrej jakości i byłaby po prostu lepsza — dzięki większej światłosile lub optycznej stabilizacji obrazu.
Tymczasem, fotografując głównym aparatem, musimy mieć z tyłu głowy to, że automatyka nie dobierze bardzo krótkich czasów naświetlania.
Niekiedy przekłada się to na wyczuwalną zwłokę po wciśnięciu spustu migawki.
Przez to również łatwiej tu o incydentalne poruszenia oraz częste prześwietlenia w kontekście ekspozycji, choć jakość samego obrazka jest jak najbardziej zadowalająca.
Również ze względu na obecność teleobiektywu, trzeba było zrównoważyć zakup właśnie głównej jednostki przez co rozmiar tego czujnika nie pozwala na osiąganie np. zbyt dużej głębi ostrości.
Być może to są niuanse, ale nie ukrywam, że dwukrotny optyczny zoom nie stanowi tu moim zdaniem aż tak dużego przełomu.
Poza tym możemy pochwalić się jego obecnością w tak nisko wycenionym urządzeniu.
Wiadomo, fajnie jest móc powiedzieć, że są tu trzy aparaty, ale w praktyce użytkownicy bardziej skorzystaliby na obecności dopracowanej głównej jednostki.
Oczywiście to nie znaczy, że teleobiektyw sam w sobie jest zły. Po prostu pracuje w oparciu o odczuwalnie mniejszy czujnik, przez co jego zdolności świetlne są ograniczone.
Sytuację na pewno ratuje tu algorytm, który finalnie dostarcza nam często dużo lepszy obrazek, niż moglibyśmy się spodziewać.
Z kolei aparat ultraszerokokątny określiłbym jako zupełnie przeciętny, ale doceniam, że w budżetowej półce nikt nie próbuje wciskam nam na siłę taniego aparatu do makro.
To co najlepiej potwierdza, że główna jednostka jest dobra, choć wciąż ograniczona obecnością teleobiektywu, to to, że tylko ona bierze udział w nagrywaniu materiału w 4K.
Nie muszę też dodawać, że najlepiej sprawdzi się przy okazji rejestrowania bardziej statycznych scen - te robione w ruchu, zwłaszcza w trakcie chodu, mocno zdradzają brak stabilizacji.
Dobrą wiadomością jest to, że marka oferuje całkiem dużo ulepszeń względem poprzednika. Natomiast na koniec muszę odnieść się szerzej do samej ceny.
Mogłoby się wydawać, że ta oferta jest naprawdę atrakcyjna, jeśli prześledzimy wszystko, co otrzymujemy w zamian.
Warto również zwrócić uwagę na fakt, że zbudowanie tu ekosystemu w postaci telefonu, zegarka i słuchawek wyniesie nas relatywnie niedużo.
Nie można tego samego powiedzieć o samych akcesoriach, które są oferowane w zbyt wygórowanych cenach.
Wreszcie sam telefon. Nie możemy przymykać oka na to, że są też inne urządzenia na rynku.
I nie myślę tu o potencjalnych konkurentach w tym budżecie, tylko np. O smartfonach, które są z nami od kilku miesięcy, albo nieco dłużej i doczekały się atrakcyjnych przecen.
Najlepszym tego przykładem jest naprawdę godna uwagi oferta Xiaomi i przeceniony przez nich model Poco X7 Pro, którego możemy kupić już za 1100 złotych, czyli w tym wypadku o zaledwie sto złotych więcej.
Każdy kto choć trochę interesuje się tematem wie, że oba telefony dzieli naprawdę sporo i wówczas trudno będzie wybronić propozycję od CMF.
Chyba, że ktoś ponad wszystko będzie cenić sobie tę nakładkę systemową, która nie kładzie się cieniem na samego Androida albo również poczeka i nabędzie ten telefon za np. 700, czy 800 złotych.
CMF Phone 2 Pro to z pewnością ciekawy telefon, inny, niż wszystkie.
Jest to kolejny w tym roku przykład na to, że ten segment budżetowych, czy średnio półkowych smartfonów przejmuje coraz więcej kluczowych parametrów. Trzeba to sobie jasno powiedzieć.
Ultra flagowce będą musiały obrać dla siebie jakiś nowy kierunek, albo zejść do poziomu zdecydowanie bardziej akceptowalnych cen.